• Navigation:
  • Start
  • »
  • VARIA
  • »
  • New Memory War

New Memory War

The article was published in supplement 'EUROPA' to Polish edition of 'Newsweek' magazine on May 6, 2010.
Copyrights by 'Newsweek - Polska'.
Text in Polish.


Katyn_-_decision_of_massacre_p1.jpg
5 March 1940 memo from Lavrentiy Beria to Joseph Stalin, proposing execution of Polish officers



NOWA WOJNA PAMIĘCI

W Polsce stworzono ostatnio całkowicie fałszywy obraz II wojny światowej, w którym zbrodnie sowieckie przeważają nad niemieckimi.

Zmieniający się w ciągu ostatnich dwudziestu lat obraz II wojny światowej w publicznych dyskusjach i społecznej świadomości pokazuje, w jak wielkim stopniu wpływ na rozumienie przeszłości mają wydarzenia współczesne, dotyczące nie tyle zamkniętej już historii, ile nas samych – poddanych presji polityki, środków masowego przekazu, zmieniającego się klimatu intelektualnego. Wychodząc z PRL, odziedziczyliśmy bardzo zdeformowany obraz II wojny, która była obszarem mocno instrumentalizowanym przez PZPR. Co prawda od lat 60. poszerzał się stopniowo obszar tematów, o których można było pisać i dyskutować i które można było publicznie upamiętniać. W latach 80. mieliśmy już do dyspozycji sporo rzetelnych publikacji, z reguły pomijających tylko niektóre, najbardziej drażliwe wątki – albo w efekcie ingerencji cenzury, albo (chyba częściej) ograniczeń przyjmowanych przez samych autorów. Dotyczyły one Polskiego Państwa Podziemnego, powstania warszawskiego, rządu RP w Londynie czy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Z dzisiejszej perspektywy trudno uwierzyć, w jak wielkich nakładach (często kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy) ukazywały się wówczas niektóre książki historyczne i jak bardzo były poszukiwane przez czytelników.

Do końca istnienia PRL były jednak tematy tabu: przede wszystkim stosunki polsko-radzieckie i zbrodnie ZSRR popełnione na Polakach. Stąd w pełni naturalne było wielkie zainteresowanie opinii publicznej, środków masowego przekazu i samych historyków po 1989 roku wątkami, które wypełniały dotychczasowe białe plamy. W ciągu kilku lat powstało wiele prac dotyczących paktu Ribbentrop – Mołotow, agresji 17 września, okupacji wschodnich ziem Rzeczypospolitej, Katynia, antysowieckiego oporu, represji wobec Armii Krajowej czy wywózek na wschód. Tematy te były omawiane przez wysokonakładowe gazety i telewizję. Wielkie zainteresowanie towarzyszyło ekshumacjom polskich oficerów pomordowanych w ZSRR w 1940 roku, przygotowaniom do otwarcia polskich cmentarzy wojennych w Katyniu, Charkowie i Miednoje czy odsłonięciu – 17 września 1995 roku – pomnika Poległym i Pomordowanym na Wschodzie.

Ci, którzy piszą o amnezji i odwróceniu się w tych latach III Rzeczypospolitej od historii, albo po prostu nie pamiętają atmosfery tamtego czasu, albo dokonują zabiegu amputacji części własnej pamięci. O ile rzeczywiście stosunek elit politycznych do PRL był daleki od jednoznaczności, to przynajmniej w odniesieniu do II wojny światowej możemy mówić o dokonanej w ciągu jednego dziesięciolecia skutecznej inkorporacji w obręb tradycji państwowej i świadomości społecznej tych wątków, które były w czasach PRL przemilczane lub fałszowane. Warto w tym kontekście oddać hołd dwóm nieżyjącym już osobom. Profesor Tomasz Strzembosz stworzył całe środowisko naukowe, które podjęło badania nad okupacją sowiecką. Natomiast wielką zasługą Andrzeja Przewoźnika było doprowadzenie do otwarcia wspomnianych cmentarzy wojennych w ZSRR, bez których dzisiaj trudno sobie wyobrazić polskie miejsca pamięci. Spośród ofiar katastrofy w Smoleńsku to on w moim przekonaniu najbardziej zasługuje na miano strażnika narodowej pamięci. Lata 90. przyniosły więc bardzo potrzebny proces otwierania naszego myślenia na wątki wschodnie, dotyczące stosunków polsko-radzieckich i zbrodni ZSRR. Zaowocowały także innymi, początkowo mniej dostrzegalnymi przemianami, które już wkrótce okazały się niezwykle ważne dla dyskursu publicznego. Doszło do swego rodzaju przerwania ciągłości badań naukowych nad okupacją niemiecką, która zaczęła się jawić jako dostatecznie już znana i udokumentowana, a przy tym niebudząca szczególnego zainteresowania czy kontrowersji. Wielu historyków zajmujących się dotąd II wojną światową podjęło teraz tematy dotyczące represji sowieckich bądź okresu powojennego. Do badań nad tymi zagadnieniami inspirowali oni też swoich uczniów, badaczy młodszego pokolenia. Miało to poważne konsekwencje, gdy po 2000 roku z całą mocą – i w dużym stopniu nieoczekiwanie – wybuchły polsko-niemieckie spory o bilans II wojny światowej. Wywołane zostały przez nowe trendy w debacie publicznej u naszego zachodniego sąsiada, koncentrujące się na cierpieniach Niemców: alianckich bombardowaniach ludności cywilnej, dramacie ucieczek przed Armią Czerwoną czy przymusowych przesiedleniach. Symbolem tych kontrowersji stała się Erika Steinbach, ale tak naprawdę zjawisko jest dużo szersze – składają się na nie książki i filmy, a także publiczne wystąpienia polityków i intelektualistów. Okazało się że jest u nas niewielu kompetentnych historyków, mających doświadczenie własnych badań źródłowych, którzy mogliby brać udział w polsko-niemieckich dyskusjach o II wojnie światowej, przekonująco przypominać o skali zbrodni popełnionych w czasie wojny na Polakach czy niezwykle brutalnym charakterze okupacji, różniącym się od tego, co miało miejsce w Europie Zachodniej. Stało się też jasne, że niektóre wojenne tematy, zyskujące w nowej sytuacji szczególną aktualność, są w małym stopniu zbadane i opisane: np. wypędzenia ludności polskiej z Pomorza, Wielkopolski czy Żywiecczyzny.

Drugi skutek skoncentrowania uwagi w latach 90. na represjach sowieckich to wzmacnianie obrazu, zgodnie z którym Związek Radziecki był odpowiedzialny za zbrodnie na Polakach, a także za wybuch wojny w co najmniej takim samym stopniu jak III Rzesza, a w wielu aspektach nawet większym. Proces ten uległ gwałtownemu nasileniu w ciągu kilku ostatnich lat za sprawą świadomego używania przez część elit historii jako ważnego instrumentu polityki oraz radykalizacji postrzegania samego komunizmu jako systemu i ideologii. Swoją rolę odegrało tu też pogorszenie stosunków polsko-rosyjskich i odchodzenie przez ekipę Władimira Putina od bardziej jednoznacznych ocen sowieckich zbrodni, jakie dominowały w czasach Jelcyna czy nawet Gorbaczowa.

Wszystko to prowadziło często do deformowania obrazu II wojny światowej, a pośrednio także do odsuwania w cień zbrodni niemieckich – jakby mniej zasługujących na pamięć, a w każdym razie nieporuszających już w tym samym stopniu sumień i wyobraźni jak zbrodnie Sowietów. Elementem takiego sposobu myślenia jest też zrównywanie okupacji niemieckiej z porządkiem, który Polsce przyniosła Armia Czerwona w 1944 roku. Bo jak inaczej rozumieć np. argumenty Piotra Zychowicza związane ze zbliżającymi się moskiewskimi obchodami 65. rocznicy zakończenia II wojny światowej? Było to przecież, jak pisze publicysta „Rzeczpospolitej”, („Święto sowieckiego imperializmu”, 20.03.2010) „zwycięstwo jednej wrogiej Polsce totalitarnej dyktatury nad drugą. Zwycięstwo to przyniosło Rzeczypospolitej utratę połowy terytorium i suwerenności na pół wieku. Przyniosło również dorżnięcie tej części elit naszego narodu, która przetrwała pierwszą sowiecką okupację lat 1939-1941 i okupację niemiecką lat 1939-1945”. A więc pełna symetria...

Idee ważniejsze od faktów

W takim ujęciu nie ma miejsca na fakty zupełnie – jak mogło się wydawać jeszcze kilkanaście lat temu – oczywiste. Znika różnica między eksterminacyjną polityką III Rzeszy, zagrażającą biologicznemu istnieniu narodu, a terrorem sowieckim i komunistycznym, dotykającym setek tysięcy ludzi, ale po zakończeniu wojny niegrożącym już wyniszczeniem polskiego społeczeństwa, a nawet jego elit. I z czasem przybierającym w PRL coraz bardziej ograniczone formy, zarówno co do zasięgu, jak i metod. Kłóci się to także z powszechnymi odczuciami Polaków w 1945 roku, którzy w masowej skali witali Armię Czerwoną jako wyzwoliciela od straszliwej niemieckiej okupacji, choć jednocześnie zdawali sobie sprawę, że jej żołnierze nie niosą wolności, ale nowy rodzaj zniewolenia. W tak radykalnie zideologizowanych ujęciach zapomina się, że gdyby III Rzesza nie została pokonana przez ZSRR, zrealizowałaby zapewne swój Generalny Plan Wschodni, zakładający radykalne wyniszczenie biologicznej substancji polskiego społeczeństwa poprzez terror i deportacje milionów ludzi (też de facto oznaczające eksterminację). Byłby to zaiste znacząco gorszy los niż ten, który czekał nas w Polsce Ludowej. Dla tych nowych kierunków myślenia znamienna jest niedawna dyskusja, która przetoczyła się przez najważniejsze polskie dzienniki, na temat mordu dokonanego na Jerzym Makowieckim i Ludwiku Widerszalu. Oficerowie Biura Informacji i Komendy Głównej AK, ludzie o lewicowych poglądach, wiernie służący państwu podziemnemu, zostali zamordowani w czerwcu 1944 roku w atmosferze zagrożenia stworzonej przez skrajnie prawicowe środowiska w obrębie polskiej konspiracji. Przez całe dziesięciolecia historycy zgodnie patrzyli na to wydarzenie jako na wyjątkowo odrażający mord – rezultat narastających obsesji i radykalizmu części podziemnych środowisk, obawiających się sowieckiej infiltracji i dlatego eliminujących ideowych przeciwników. Teraz jednak pojawiły się głosy usprawiedliwiające, a nawet pochwalające tę zbrodnię jako uprawnioną samoobronę, polegającą na prewencyjnym eliminowaniu zwolenników komunizmu. W rzeczywistości ani Widerszala, ani Makowieckiego nie można w żadnym razie zaliczyć do grona tych ostatnich, ale widocznie ważniejsza niż fakty jest sama idea prewencyjnej walki z komunizmem...

Najpierw w niszowym piśmie „Glaukopis”, a następnie na łamach prasy pojawiły się głosy historyków odwołujących się do tradycji ONR i Narodowych Sił Zbrojnych, wsparte przez niektórych publicystów. Nie tylko uzasadniali oni ten konkretny mord, ale formułowali również tezę, że w 1944 roku Polskie Państwo Podziemne powinno de facto odstąpić od walki z Niemcami, koncentrując całą uwagę na eliminowaniu komunistów. Trudno w tym rozumowaniu znaleźć argumenty przekonujące, że taki zwrot mógłby zapobiec sowietyzacji Polski czy choćby ją tylko opóźnić. Zrywa się w ten sposób z jednoznacznym stanowiskiem polskiej historiografii (także tej emigracyjnej), a przede wszystkim odrzuca fundament polityki rządu RP na uchodźstwie i instytucji Polskiego Państwa Podziemnego, które cały czas traktowały Niemcy jako najważniejszego wroga, zagrażającego fizycznemu przetrwaniu polskiego narodu. Pozostawanie do końca w ramach koalicji antyhitlerowskiej było oczywiste także z punktu widzenia powojennego interesu Polski. Takie przekonanie wydawało się należeć jeszcze niedawno do narodowych imponderabiliów. Gdyby stało się to, co postulują dzisiaj niektórzy prawicowi autorzy, Polska mogła nie otrzymać w 1945 roku równie znaczącej rekompensaty terytorialnej kosztem Niemiec, a terror sowiecki wobec polskiego podziemia byłby jeszcze większy. Nie mielibyśmy też legendy Polskiego Państwa Podziemnego, która odegrała tak wielką rolę dla świadomości narodowej w czasach komunizmu, ani szacunku świata, który też nie był bez znaczenia w różnych przełomowych dla Polski momentach. Można jeszcze wspomnieć głosy – dosyć częste w ubiegłym roku w związku z obchodami 70. rocznicy wybuchu wojny – według których w 1939 roku należało, zamiast stawić czoło Niemcom, przyjąć ich ofertę i wraz z nimi uderzyć na ZSRR. Polscy ułani i czołgiści generała Maczka – jak powiedział obrazowo nieżyjący już historyk – braliby wtedy udział u boku żołnierzy III Rzeszy w defiladzie zwycięstwa na placu Czerwonym. Nie ma tu już miejsca na refleksję dotyczącą utraty suwerenności, jaka stała się udziałem wszystkich satelitów Hitlera i ich współsprawstwa w Zagładzie Żydów. W takich poglądach widzę nie tyle ożywczą prowokację intelektualną, ile konsekwencję przekonania, że komunizm jako ideologia i system był gorszy od narodowego socjalizmu.

Na tle tych silnie zideologizowanych reinterpretacji polskiego losu w II wojnie światowej niewspółmiernie małe zainteresowanie wzbudziły ogłoszone w zeszłym roku dane dotyczące strat osobowych i ofiar represji pod dwiema okupacjami w latach 1939-1945. Jest to wynik prowadzonych od wielu lat prac dokumentacyjnych, koordynowanych przez Instytut Pamięci Narodowej. Wynika z nich, że z rąk Niemców zginęło ok. 5,5-5,7 mln polskich obywateli (w tym prawie 2,8 mln etnicznych Polaków i 2,7-2,9 mln Żydów). Z rąk Sowietów zginęło ok. 150 tys. obywateli II RP. Dodać trzeba jeszcze ok. 100 tys. Polaków wymordowanych przez nacjonalistów ukraińskich. Niezależnie od braku pewności co do precyzyjnej liczby ofiar, dane te pokazują rzeczywisty rząd wielkości. Powinny one skłaniać nie do tworzenia takiej czy innej hierarchii „ważności” zbrodni, zastanawiania się, które z nich były straszniejsze, ale raczej sprawić, że w dyskusjach o pamięci historycznej, winie i odpowiedzialności będziemy się odwoływać do faktów i zwykłego zdrowego rozsądku. Bez tego trudno prowadzić politykę historyczną, która nie byłaby nośnikiem mitów, półprawd czy po prostu fałszów, trudno też otwierać się na pojednanie z sąsiadami czy budować wspólnotę obywatelską.

Pamięć zbiorowa bliżej prawdy

Paradoksalnie, znacznie bliżej prawdy historycznej sytuują się wyobrażenia Polaków, uchwycone w niedawnych badaniach opinii publicznej. Badania zostały przeprowadzone w 2009 roku na zlecenie Muzeum II Wojny Światowej przez instytut Pentor i były pierwszą od ponad 30 lat próbą zdiagnozowania polskiej pamięci o II wojnie. Wynika z nich kilka bardzo interesujących wniosków. W pamięci historycznej Polaków nie ma już widocznych śladów komunistycznej indoktrynacji. W panteonie bohaterów czołowe miejsce zajmują postaci, które w PRL były przemilczane czy marginalizowane albo spotwarzane: gen. Władysław Sikorski, gen. Władysław Anders, Irena Sendlerowa. Respondenci wymieniali także Emila Fieldorfa i rotmistrza Witolda Pileckiego. Powszechna jest również wiedza o Katyniu, Charkowie i Miednoje (91 proc. respondentów), 97 proc. ankietowanych winą za tę zbrodnię obarcza ZSRR lub Rosjan. Jednocześnie Polacy częściej przypisują odpowiedzialność za wybuch wojny Niemcom (dziewięciu na dziesięciu mówi, że odpowiadają w „decydującym stopniu”, kolejne 8 proc. mówi o ich „znaczącej” odpowiedzialności) niż Rosjanom (odpowiednio: 43 i 36 proc. respondentów). Jeszcze bardziej dobitne wnioski płyną z badań przeprowadzonych przez Instytut Socjologii Uniwersytetu Rzeszowskiego: 70 proc. ankietowanych osób uważa, że to Niemcy wyrządzili Polakom najwięcej krzywd podczas II wojny, 15 proc. wymienia w tym kontekście Rosjan („Rzeczpospolita”, 7.04.2010).

Badania Muzeum II Wojny pokazują też bardzo złożone opinie Polaków, jeśli chodzi o ocenę zakończenia i bilansu wojny. Z jednej strony 2/3 respondentów uznało Polskę za zwycięzcę wojny (połowa z nich „w pełni”, niemal dokładnie tyle samo – „nie w pełni”). Z drugiej strony, prawie 1/4 z taką oceną się nie zgadzała. Znacząca część ankietowanych zwracała uwagę na uzależnienie od ZSRR, brak pełnej niepodległości, ogromne straty ludzkie i materialne, a także utratę Kresów Wschodnich jako konsekwencje tej „wygranej” wojny.

Nie mam wielkich złudzeń, że podobnie złożone, zniuansowane oceny zaznaczą się silnie w debacie publicznej. Będziemy mieć tu raczej do czynienia z kolejnymi przykładami „konstruowania” nowych obrazów wojny (tak zresztą jak i innych etapów naszej najnowszej historii, z PRL na czele), wynikającymi z interesów politycznych i ideologicznych kanonów. Obrazów bez większego związku z rzeczywistością historyczną czy nawet zbiorową pamięcią.

Paweł Machcewicz ur. 1966, historyk. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego i Collegium Civitas, dyrektor powstającego Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. W latach 2000-2005 był dyrektorem pionu badawczo-edukacyjnego IPN. Autor ważnych książek poświęconych polskiej historii najnowszej, m.in. monografii polskiego Października 1956 (1993) oraz biografii Władysława Gomułki. Był redaktorem i współautorem wydanych przez Instytut Pamięci Narodowej studiów „Wokół Jedwabnego”.